niedziela, 21 października 2012

Opublikuj


Dziwne... Od tych kilku tygodni, kiedy pewnego pięknego dnia zabrałem dupę w troki, stwierdzając, że tak dłużej być nie może (że pisanie do szkolnej gazety ni jest Mount Everestem moich ambicji, Facebook wcale nie pomoże mi w zrozumieniu istoty suprematyzmu, coraz późniejsze wracanie do domu w żadnym calu seksowne nie jest, a popołudniowe drzemki to permanentna strata czasu) nazbierałem tyle przeróżnych tematów, słów i poukładanych z nich kolejnych linijek tekstów, że napisanie tego pierwszego problemem być nie powinno. A jednak. Może to wina dzisiejszej rodzinnej ekspedycji do dennego parku miniatur (kocham moich rodziców, ale to, co zafundowali mi i sobie dzisiejszego dnia było kompletnym niewypałem, którego swąd poczułem widocznie niestety ja - ojciec (czyt. dziecko) był wręcz zachwycony - czyżby spełnione po latach modelarskie zapędy?) Może wina wisielczej pogody, a może po prostu cholernie niskiej temperatury, której pokojową nazwać nie można i od której zamarzają mi już wszystkie wnętrzności... Jako ciągle niespełniony i zaliczający permanentne, mogące trwać w nieskończoność (dziękuję wszystkim, którzy starają się, bym w stan hibernacji jednak nie wpadł) "zawiechy" artysta, z samej definicji tegoż określenia (pojęcia?) zdecydować się nie mogę. Widocznie taka już moja dzika natura... Właśnie! Dzika. To, na czym mniej lub bardziej stara się teraz skupić wasz mózg jest właśnie próbą ujarzmienia tego, co od bliżej nieokreślonego w swym czasowym źródle pląta się w gęstwinie moich ciężko upośledzonych neuronów...

Konfesjonał wiecznie niezadowolonego, każdego dnia w różnym stopniu zniewieściałego pedała - ateisty (ostatnio ów zaczyna zastanawiać się, czy aby jego ewentualna dusza nie dążyła ku swej agnostycznej naturze), wirtualny pręgierz, na którym zamierza spełniać swoje najbardziej wyszukane sadomasochistyczne fantazje, ale też biczować przywiązanych do niego siłą jego woli wszelkich umysłowych murzynów, estetycznych downów i inne kwiaty zglobalizowanej łąki, które niewyjaśnionym sposobem zdołały wyrosnąć na tej pozbawionej słodkiej wody ziemi. Brudnopis nieco naciąganego humanisty, który sam nie wie, czy chce zdawać rozszerzoną maturę z ojczystego języka. Istny burdel myśli przelanych na wirtualny papier we wzorki z połowy stulecia i też istny dom publiczny, w którym niedokładnie upindrzone równoważniki zdań ruchają się na jednym łożu ze zdaniami wydartymi prosto z antycznych popisów Homera. Nadejszła wiekopomna chwila. Proszę - możecie zacząć penetrację.

3 komentarze:

Karola pisze...

Fajnie, tylko przedłuż chmury bo na dole zaczyna się dach.

Stuart Osprey pisze...

Hipszteraus :E Ale wszyscy mają teraz blogi, więc nie jesteś hipsterowy :(

Yari pisze...

Przemku!Czasami szczypta normalności chyba nie zaszkodzi

Prześlij komentarz

 
 
Copyright © HIPSTERAUS
Blogger Theme by BloggerThemes Design by Diovo.com