Czasami zdarza się, że spotykając się z konkretną sytuacją
bądź znajdując się w konkretnym miejscu, bądź rozmawiając z konkretną osobą,
bądź też po prostu siedząc w (konkretnie?) wygodnym fotelu* pozostawionym
gdzieś, wydawałoby się, na krańcu bożego świata i rozmyślając nad owym bożym
światem, uderza w nas nagle poczucie beznadziejnej pretensjonalności. Taki też
będzie ten tekst (jak to okropnie brzmi… Poczułem się podobnie, jak przez cały
poprzedni rok, kiedy to rozumiane przez każdego inaczej– teraz wiem już to na
pewno – pojęcie tekstu towarzyszyło mi na, nękając mnie niemalże dzień za
dniem, każdej lekcji rzygania, podczas każdej próby bezszelestnego pojawienia
się w zadymionej rzeczywistości profesora – germanisty). Będzie nad wymiar
pretensjonalny. Tak sztuczny i przemyślany, że zapewne z pewnymi jego wersami
nie zgodziłyby się nawet moje komórki nerwowe. Podobno jednak obserwowanie i celowe powielanie konkretnych
(sic) zachowań pomaga nam w wykreowaniu samego siebie. A powielenie jednej z
moich ulubionych wokalistek przyjdzie mi z niemałą przyjemnością.
Tyle razy przyrzekałem sobie, że więcej podstawowych zasad
kompozycyjnych łamać nie będę. Niestety plany, jak zwykle zresztą, spełzły na
niczym. Cóż. Musicie przyjąć chyba za regułę, że długie wstępy do pisanych
przeze mnie małych dzieł sztuki krótkie i łatwe nie będą. Hipster nie może być
mało alternatywny.
Wydawałoby się, że hipster nie chodzi też do kościoła.
Przywdziewając dupę w sukienki w krzyże, nosząc po tuzin różańców na szyi w tej
samej chwili i zachowując się w sposób jak najbardziej udający ten obsceniczny
i pełen rokendrolowego ducha, nie mógłby raczej dzielić przestrzeni z kimś
bardziej alternatywnym/niezwykłym/grandżowym i wreszcie – wręcz kosmicznym. Nic
bardziej mylnego. Hipster (aus) co niedzielę z nieco posępną, acz pełną
ciekawości miną ma w zwyczaju dążyć z rana (rzadziej wieczora – tylko w
październiku mu się to opłacało) do świątyni ducha, gdzie wpadające zeń przez
wysokie, neogotyckie, wypełnione setkami malusieńkich, wielokolorowych szkiełek
okna, promienie życiodajnego światła uwydatniają błądzące przez względnie
nieskończone otchłanie drobinki uczulających go cholernie roztoczy, które w
owym życiodajnym świetle starają się chyba udawać różowy brokat na skamieniałym
licu Belli, chwilę po bezpretensjonalnym akcie ejakulacji zainicjowanym przez czysto
wampirzej natury mocno zziajane ciało Edwarda. W ostatni pierwszy dzień
tygodnia nie stało się inaczej. Grzecznie i z gracją siadając na jednej z
bocznych ławek (z lekką obawą o to, czy w przeciągu piętnastu minut od wstania z
łóżka zdążyłem w stopniu przynajmniej miernym ogarnąć moje niezdyscyplinowanie
ciało siedemnastolatka umęczonego przychodzącą z niemałym trudem egzystencją statystycznego
licealisty), rozpocząłem niecierpliwe oczekiwanie na kolejny już start maratonu
wypowiadanych z prędkością światła zdrowasiek, wierzęwbogaojców i innych
podtwojąobronów. Jakże wspaniale się złożyło, że oczekiwanie to w dużym stopniu
umiliły mi siedzące obok z równie wielką gracją dwie kobiece sylwetki. Z całomszalnej
obserwacji wnoszę, że były one blisko spokrewnione (matka – córka/ciotka –
siostrzenica), co dawało się zauważyć nie tylko w sferze czysto fizycznej –
wręcz identycznie uwydatnione kości policzkowe i małe, acz dosyć wydatne usta,
co także w płaszczyźnie wyczucia stylu, którego obie na nieszczęście za grosz
nie posiadały. Początkowo zafascynowanie rozpierdalającym właśnie zabytkową świątynie
stojącym gdzieś niedaleko za mną małym bachorem zdawało się być tak słodkie, że
gestów podobnych nie odstąpiłaby sobie nawet lukrecjowa Katy Perry, z czasem
jednak ciągłe niezdecydowanie męczące neurony owych dwóch pań stawało się nie
tylko coraz bardziej zauważalne, ale i irytujące tak bardzo, iż w pewnej chwili
gotów byłbym pierwszy raz w życiu zamienić się rolą z bliżej nieokreślonym
przedstawicielem gatunku Mocheraus i zwrócić rozproszoną i stanowczo
niepodzielną uwagę dam w stronę cierpiącego
właśnie na drzewie krzyża porcelanowego Chrystusa.
Obyło się jednak bez zbędnego dydaktyzmu. Jako wzorowy
hipster postanowiłem z prometejską wręcz postawą znieść wszelkie kary i
przeciwieństwa, jakie zdołało tylko zesłać na mnie zamknięte w kontur trójkąta
wielkie boże ślepie. Zdarzenie całe zdołałem nawet obrócić w bawiący tylko mnie
– niestety – żart. Po homilii (nie zawaham się wspomnieć, że nic z niej nie
pamiętam) zacząłem liczyć wszelkie obrotny na pięcie, jakich w stronę przymusowo
chrystianizowanego małolata dokonała para rozanielonych niewiast. Doliczyłem
się stu dziewiętnastu, chociaż liczba byłaby zapewne większa, gdyby dodać te
wszystkie znikome i trwające zbyt krótko, by nazwać można byłoby je pełnoprawnymi
półpiruetami. Średnio cztery na minutę. Nieźle. Gdyby z równą pasją starały się
wprowadzić każde z dziesięciu bożych przykazań do wypełnionego wyszukanymi
ruchami scenicznymi życia. Tak ładnie i systematycznie. Średnio po jednym na
rok. Dekada i niebo stoi przed Tobą otworem.
Nie tylko te dwie, fragmentarycznie zarysowane w chaosie
powyższych zdań i w istnej słowotokowej rzyganinie sylwetki zdołały ostatnimi
dniami nieźle mnie zadziwić. Wczorajszy dzień pozbawiony został bowiem
jakiejkolwiek magii towarzyszącej mu od lat. Ot, zwykłe zapalenie światełka. Żeby
było szybciej i bardziej efektownie - w podzielonych na dwie grupy drużynach…
*Zaprawdę sztuką jest napisanie zdania tak, by zawrzeć w nim
aż tak dużo jednakowych słów (w końcu kultura jest zjawiskiem powtarzalnym…).
Podziwiam moją konkretnie kulturalną i nienaturalnie wyartykułowaną profesorkę
próbującą zbadać, poznać i wreszcie wpieprzyć w sztuczne, ciężarne ramy pojęcie
kultury. Przyznać muszę, że to bardzo konkretne zajęcie.
Nigdy nie myślałem, że aż tak polubię tę płytę. Łóżkowe klimaty, rozanielony, sofotwo - dziwkarski wizerunek. A jednak. Ostatnio to Survival uczy mnie przeżycia. To rytm, do którego tańczą gołodupne anioły!
1 komentarze:
Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale mój mózg około północy był w stanie zrozumieć zdanie składające się, jak podaje zaprzyjaźniony Microsoft Word, z 84 słów, dających wskaźnik mglistości 18 wskazujący na język bardzo trudny o przystępności na poziomie studiów doktoranckich - nie miałam pojęcia, że jest to możliwe, dzięki!
Prześlij komentarz