sobota, 10 listopada 2012

Shit bless you!

Od zawsze klimat lat, w których żyć mi nie przyszło niesamowicie mnie pociągał. Hipisowskie lata siedemdziesiąte, nad wymiar kiczowate osiemdziesiąte, zakochane w grandżu dziewięćdziesiąte no i oczywiście pełne klasy dekady powojenne. Stare fotografie, pamiątki, zapach peerelowskich encyklopedii, mijane - coraz rzadziej niestety - relikty ludowej przeszłości. To temat na naprawdę długą rozprawę (prędzej czy później z nią także rozprawić się zamierzam). Z jednej strony cieszę się, że moda na retro powraca dziś z niesamowicie zwielokrotnioną siłą, z drugiej zaś - cóż, trzeba to przyznać - trend ten staje się niesamowicie męczący. Retro zostać mogą wszyscy. Nie mając pojęcia o istnieniu legendarnych nowojorskich klubów disco, Audrey Hepburn znając jedynie ze zdjęcia z cygaretką, a Jacksona kojarząc ledwo z wydanych po jego śmierci, skrzętnie wyliczonych i wykalkulowanych hitów demonstracyjnych. Moda na mycie wintydż osiągnęła poziom kuriozalny. I to właśnie dlatego, że jest modą. Niezależnie od tego, czy to dobrze, czy źle i jak bardzo popierdolona staje się ta sytuacja przyznać trzeba, że bawienie się w Andy'ego Warhola swoim pseudo - Polaroidem jest niesamowicie przyjemne. Nawet więcej - przyznam się. Zajebiście mnie to jara. Nosząc w kieszeni jakąkolwiek z wersji telefonicznego wynalazku Jobsa - zdecydowanie czarną (kolor naprawdę ma znaczenie - i do Boga, biały wygląda jak kozaczki galerianki z zaściankowej galerii handlowej) nie przepuścił bym ani jednej okazji na zrobienie kolejnego, hipsterskiego zdjęcia na swe instagramowe konto, które przeładowane retro zdjęciami eksplodowałoby w bardzo krótkim przedziale czasowym dzielącym chwilę obecną od momentu, w którym proces zakładania  konta owego został zainicjowany. Niestety wydatki bieżące (oh, God - na które składa się prawie wyłącznie pieniążek na zaspokojenie wołającego rozpaczliwie z głębin wilgotnych wnętrzności żołądka) nie są skłonne do rozdzielenia się, niemalże jak wody Morza Czerwonego przed ręką dziadzia Mojżesza, na dwie części, z czego jedna mogłaby cudem wpaść do zgoła innych głębin – porcelanowych trzewi wieprzowej skarbonki, gdzie spokojnie poczekałaby na cudowne rozmnożenie – także w sposób iście biblijny.





















0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
 
Copyright © HIPSTERAUS
Blogger Theme by BloggerThemes Design by Diovo.com