Styczeń
-
John Steinbeck *Ojciec*
Iwaszkiewicz
Bobkowski
Szaniawski
sobota, 10 listopada 2012
Shit bless you!
Od zawsze klimat lat, w których
żyć mi nie przyszło niesamowicie mnie pociągał. Hipisowskie lata
siedemdziesiąte, nad wymiar kiczowate osiemdziesiąte, zakochane w grandżu
dziewięćdziesiąte no i oczywiście pełne klasy dekady powojenne. Stare
fotografie, pamiątki, zapach peerelowskich encyklopedii, mijane - coraz
rzadziej niestety - relikty ludowej przeszłości. To temat na naprawdę długą
rozprawę (prędzej czy później z nią także rozprawić się zamierzam). Z jednej
strony cieszę się, że moda na retro powraca dziś z niesamowicie zwielokrotnioną
siłą, z drugiej zaś - cóż, trzeba to przyznać - trend ten staje się
niesamowicie męczący. Retro zostać mogą wszyscy. Nie mając pojęcia o istnieniu
legendarnych nowojorskich klubów disco, Audrey Hepburn znając jedynie ze zdjęcia
z cygaretką, a Jacksona kojarząc ledwo z wydanych po jego śmierci, skrzętnie
wyliczonych i wykalkulowanych hitów demonstracyjnych. Moda na mycie wintydż osiągnęła poziom
kuriozalny. I to właśnie dlatego, że jest modą. Niezależnie od tego, czy to
dobrze, czy źle i jak bardzo popierdolona staje się ta sytuacja przyznać
trzeba, że bawienie się w Andy'ego Warhola swoim pseudo - Polaroidem jest
niesamowicie przyjemne. Nawet więcej - przyznam się. Zajebiście mnie to jara.
Nosząc w kieszeni jakąkolwiek z wersji telefonicznego wynalazku Jobsa -
zdecydowanie czarną (kolor naprawdę ma znaczenie - i do Boga, biały wygląda jak
kozaczki galerianki z zaściankowej galerii handlowej) nie przepuścił bym ani
jednej okazji na zrobienie kolejnego, hipsterskiego zdjęcia na swe instagramowe
konto, które przeładowane retro zdjęciami eksplodowałoby w bardzo krótkim
przedziale czasowym dzielącym chwilę obecną od momentu, w którym proces
zakładania konta owego został zainicjowany. Niestety wydatki bieżące (oh,
God - na które składa się prawie wyłącznie pieniążek na zaspokojenie wołającego
rozpaczliwie z głębin wilgotnych wnętrzności żołądka) nie są skłonne do
rozdzielenia się, niemalże jak wody Morza Czerwonego przed ręką
dziadzia Mojżesza, na dwie części, z czego jedna mogłaby cudem wpaść do zgoła
innych głębin – porcelanowych trzewi wieprzowej skarbonki, gdzie spokojnie
poczekałaby na cudowne rozmnożenie – także w sposób iście biblijny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz