Piękna ikonka z fragmentem okładki najbardziej pożądanej
książki świata (oj Babciu, któryś moich znajomych jeszcze kiedyś Cię
przechytrzy…) musiała nieźle poczekać. Ale jakże odświeżać tutaj coś, czego
prototypem, a i efektem końcowym, zająć się musi równie nieświeży jak ostatnia
data publikacji, swoją drogą nareszcie tak odległa, - bynajmniej – pogodowo,
przestarzały mózg już prawie dorosłego człowieka? Bynajmniej fizycznie,
jednakowoż i to do końca niepewne.
Znowu zapomniałem, o czym miałem napisać.
Napiszę więc o tym, o czym piszę zawsze. Czyli o niczym. O niczym, z nadzieją
na to, że ultra szeroką perspektywę tego słowa spostrzegam nie tylko ja i nie
tylko ja staram się dojrzeć z oddali uwodzących moje oko jego krańców. Znacznie
gorzej będzie jednak, kiedy kraniec okaże się jedynie miejscem, na którym
kiedyś już moja stopa spoczęła, a samo nic opisać będzie się mogło wzorem: dwa
razy promień nic razy nic mi niemówiąca, odwiecznie tajemnicza liczba pi. Co
będzie, jeżeli, nic o tym nie wiedząc, biegam po złudnej powierzchni niczego,
chcąc złapać, to czego nie ma nie będzie?
Moje miasto niczego.
1 komentarze:
Nie wierzę oczom własnym, z nudów układasz w końcu sensowne słowa dające się zapisać! Szkoda, że nic sensownego... ;____;
Prześlij komentarz